Kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z Runmageddonem? Wpadłeś po uszy sam czy z ekipą?

A long time ago, in a galaxy far, far away... 


Przygoda z Runmageddonem rozpoczęła się jeszcze przed pierwszą edycją waszego biegu, a dokładnie na początku 2014 roku. Wtedy od moich trenerów Magdy i Piotra usłyszałem, że Jaro Bieniecki planuje zorganizowanie w Warszawie biegu przeszkodowego, a oni z chęcią nas do niego przygotują. W pierwszej edycji nie udało mi się wprawdzie wystartować (wyjazd zagraniczny pokrzyżował mi plany), ale w lipcowym biegu, także przeprowadzonym w Warszawie, na torze wyścigów konnych Służewiec, już się zjawiłem.

Wsiąkłem oczywiście z cała ekipą, którą wtedy w bieganie przeszkodowe wkręcili właśnie Magda i Piotr, z którym trenuję do dzisiaj w Power Training.

 

W którym momencie pojawiła się chęć kolejnego startu?

Chęć kolejnego startu pojawiła się jeszcze w trakcie mojego pierwszego startu. Biegnąc już wiedziałem, że mi się to podoba i na pewno do tego wrócę.

 

Długo zastanawiałeś/aś się nad pierwszym startem w najdłuższych formułach – Hardcore/Ultra?

Nad startem w Hardcorze nie zastanawiałem się w sumie ani chwili. Był to pierwszy ogłoszony przez Runmageddon Hardcore (listopad 2014) i nawet świadomość tego, że pogoda może nie być zbyt łaskawa to zdecydowałem się na niego. Szczególnie, że wiązało się to wtedy ze zdobyciem pierwszego tytułu Weterana Runmageddonu. Po prostu musiałem wziąć udział, bo innej szansy na weterana nie było.

Przez samym startem pojawił się spory stres, bo nikt nie wiedział czy w zimie będę przeszkody wodne (teraz to norma) i jak się okazało były… choć do samego końca wtedy w to nie wierzyliśmy.

Podobnie było z Ultra – mając za sobą kilka biegów górskich na dystansie maratonu wiedziałem, że jestem w stanie pokonać taki dystans, nawet jeśli pojawią się dodatkowo na trasie przeszkody Runmageddonu. Zapisany na Ultra byłem krótko po jego ogłoszeniu.

 

Jak to było - wszystkie przeszkody wychodziły od razu? Jeśli nie, to jak długo zajęły ćwiczenia do pokonania tej najtrudniejszej dla Ciebie przeszkody?

O nie, nie wchodziły od razu. W zasadzie każda z przeszkód była kiedyś wyzwaniem. Dawno temu nie potrafiłem przecież pokonać prostego Monkey Bara czy najniższej ze Ścianek. Jednym słowem przeszkód, które mnie pokonywały na przestrzeni lat było mnóstwo.

Do niektórych z nich musiałem się przygotowywać dosłownie miesiącami. Tak było na przykład z Pole Dance – przeszkoda pojawiła się po raz pierwszy na zimowym Runamgeddonie w Ełku w roku 2017. Już wtedy wszyscy przekonaliśmy się, że wygląda niewinnie, ale pokazuje pazury kiedy robi się mokro i zimno. Wtedy mieliśmy na nią wchodzić po wyjściu z przerębla i przy temperaturze ledwo kilku stopni powyżej zera. Oczywiście nie udało mi się to...

Nie udawało mi się też wtedy, kiedy Pole Dance był suchy. Odpowiednią technikę opanowałem dopiero w... maju 2018 roku, kiedy to po raz pierwszy wdrapałem się w Myślenicach na górę. Opanowanie Pole Dance zajęło mi piętnaście miesięcy. Ponad rok jeżdżenia z Runmageddonu na Runmageddon i kolejne próby opracowania i opanowania techniki, która pozwoli wdrapywać się na szczyt. Problem w tym, że w zasadzie nigdzie poza zawodami tej konstrukcji nie spotkacie...

Podobnie było ze Strażakiem który pojawił się na zawodach w roku 2016, a ja pokonałem go dopiero na początku 2018 podczas zimowego Runmageddonu w Warszawie.

 

 

Ulubiona przeszkoda spośród wszystkich, które kiedykolwiek spotkałeś na naszych biegach?

Szczerze mówiąc było ich przez lata tyle, ze ciężko wybrać ulubioną – każda była wyzwaniem, każda wymagała treningu, z każdą wiążą się wspomnienia. Ale gdybym miał się zastanowić, to najciekawszą była, już dawno na biegach nieobecna, żywa przeszkoda, którą na zawodach w Warszawie zwykle tworzyli moi znajomi z pewnego klubu futbolu amerykańskiego – zawsze traktowali mnie z ogromna czułością i niezwykle komfortowo się czułem, gdy rzucali się na mnie na przykład w sześciu.

 

W którym momencie runmageddonowej przygody zdecydowałeś się na walkę w Elicie?

Walczę w Elicie od momentu kiedy powstała, czyli od roku 2015. Po prostu w chwili, kiedy się pojawiła, nie widziałem innego rozwiązania niż w niej wystartować. A tak naprawdę to lubię po prostu biegać w pierwszej fali, bo wtedy nie ma tłoku na przeszkodach.

 

Jaki z eventów zapadł Ci najbardziej w pamięć? 

Bez wątpienia wspomniany wyżej pierwszy Runmageddon Hardcore w listopadzie 2014. Atrakcji było bez liku - lodowata woda po kostki, lodowata woda po kolana, lodowata woda po pas, łamanie lodu własnym ciałem podczas przechodzenia przez lodowatą wodę... i to wszystko kilkunastokrotnie.

Niemniej jednak w kość dawała woda… Pod sam koniec biegu, po wybiegnięciu na otwarty teren głównego toru na Służewcu, bardzo mocno zaczynał dokuczać lodowaty wiatr - woda jaką miałem na ubraniu natychmiast zamarzała i tworzyła coś w stylu pancerza. Rękawy kurtki stały się na tyle sztywne, że nie byłem w stanie swobodnie zerkać na zegarek, który miałem na nadgarstku. Wejście na najprostszą przeszkodę było ciężkie, bo nie byłem w stanie mocniej chwycić się czegokolwiek. W ręce było względnie ciepło, ale warstwa lodu jaka utworzyła się na wierzchu rękawiczek uniemożliwiała ruszanie palcami. Wyciągnięcie czapki z kieszeni nie wchodziło w grę z obu wymienionych wyżej powodów - pancerz na wierzchu i brak możliwości precyzyjnego chwytania dłońmi. Ratować się więc musiałem nasunięciem na głowę kaptura. Zresztą, czapka i tak była cała w wodzie, po tym jak w ostatnim rowie z wodą prawie zanurkowałem potykając się na jego końcu...

A temperatura wynosiła z tego co pamiętam -9 stopni Celsjusza. Było fajnie… Naprawdę :D

 

Ulubiona lokalizacja?

Wszelakie górskie eventy które pozwalają pobiegać nie tylko z przeszkodami, ale też w pięknych okolicznościach przyrody i w wymagającym terenie i oczywiście Warszawa. Bo moja, bo blisko, bo na miejscu.

 

Skąd czerpiesz motywację do startów? 

Biegi OCR pozwalają nieustannie uczyć się czegoś nowego, a ja lubię się uczyć. Lubię też rywalizować z innymi, bo to pokazuje ile jeszcze mogę poprawić – zawsze można być jeszcze lepszym. A poza tym ludzie - naprawdę świetni ludzie, których spotyka się na każdym treningu i biegu. Zarówno biegacze jak i wszyscy z ekipy Runmageddonu – znam sporo osób związanych z OCRami i zawsze miło ich widzieć na kolejnym starcie. To wszystko daje pozytywnego kopa. No i oczywiście niezastąpiona drużyna Power Training, która zmobilizuje zawsze i wszędzie, jak już nic się nie chce.

Najważniejsze jednak, że to wszystko niezmiennie od lat powoduje niemalże dziecięcą radość – ja po prostu doskonale się tym bawię, bez względu na wyniki sportowe… I dopóki będzie mnie to cieszyć i będzie odskocznią od codzienności to będę startował.

 

Jak udało Ci się przetrwać czas lockdownu i pandemii? Próbowałeś/aś swoich sił w Runmageddon Solo?

Runmageddon Solo odpuściłem. Nie jestem wielkim fanem wirtualnych zawodów i nie było by to wystarczające wyzwanie. Czas lockdownu poświęciłem głównie na treningi, stworzyłem plan, który wcześniej nie był sensowny i regularny. Pandemia pozwoliła mi nieco wyhamować ze startami, odpowiednio ułożyć plan treningowy i dało to dobry rezultat – rok 2020 pomimo, że był „średni”, był moim najlepszym rokiem, jeśli chodzi o wyniki w Runmageddonie.

 

Czy Runmageddon zmienił coś w Twoim życiu?

Prościej było by odpowiedzieć czego nie zmienił. Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, bo w zasadzie to jest materiał na książkę. W skrócie – podniósł poczucie własnej wartości, pokazał, że żmudne uczenie się pewnych rzeczy przynosi efekty, nauczył mnie cierpliwości i wytrwałości. Sprawił, że nie mam już dla mnie złej pogody na cokolwiek. Pozwolił mi na poznanie niesamowitych ludzi z całej Polski i świata. Dał możliwość odwiedzenia miejsc, do których bym nigdy nie pojechał albo takich, do których by mnie nigdy nie wpuścili. Podniósł moją sprawność fizyczną i wzmocnił psychikę. Przesunął moje granice komfortu tak bardzo, że uważam,  że wszystko można przetrwać… i tak dalej, i tak dalej.

 

 

Co byś powiedział/-a osobom, którzy wiecznie szukają wymówek przed ruszeniem się z kanapy?

Powiedziałbym, że jeśli sami się nie zmobilizujecie, to nikt tego za Was nie zrobi. A naprawdę warto. Warto nie tylko z powodów wymienionych powyżej, ale też dlatego żeby za kilka lub kilkanaście lat być po prostu sprawnym.

Nie musicie mieć super wyników, nie musicie nawet startować w ogromnej ilości biegów… ale posiadanie sprawnego ciała i utrzymywanie go w dobrej kondycji jest po prostu fajne i zwyczajnie się przydaje. Bo im człowiek starszy tym trudniej być zdrowym bez włożenia w to dużej pracy. Ale to zawsze się zwraca z nawiązką.

 

Najlepsza anegdota z Runmageddonu?

Zimowy Runmageddon w Warszawie. Dystans Hardcore. Pizga złem, zimno, ciężko. Mam świadomość, że na końcu biegu czeka na mnie przeszkoda lodowa. Kontener z wodą. Lodowatą wodą w której trzeba się będzie zanurzyć po sam czubek głowy.

Totalnie nie mam ochoty do niej wchodzić. Biegnę i zastanawiam się jakby tu się od tej przeszkody wymigać. Może jakieś burpeesy, może się uda jakoś przekonać wolontariusza do tego żeby nagiął przepisy…

Dobiegam do kontenera. Obok stoi Magda Jaskółka (czyli moja trenerka) – padają krótkie żołnierskie słowa: „Szybko właź do środka!”.

Oczywiście,  że wlazłem, bo przecież nie będę się kłócił z trenerką i nie zawiodę drużyny. I cały mój misterny plan w pizdu, suche ciuchy też w pizdu, względne ciepło również w pizdu… Ale wywalczyliśmy podium w klasyfikacji drużynowej – trzecie miejsce :D